Wybory w Nowej Zelandii zwyciężyła z miażdżącą przewagą Partia Pracy, ale to nie jedyne elektryzujące wieści z Wellington. Przy okazji wyborów parlamentarnych odbyło się referendum (17 października) w dwóch sprawach: 1. poparcia dla legalizacji eutanazji; 2. legalizacji posiadania i spożycia marihuany. W kwestii eutanazji Nowozelandczycy opowiedzieli się za umożliwieniem odebrania życia osobom, które znajdują się w stanie agonalnym i żyją w nieludzkim cierpieniu, jeśli od śmierci dzieli je według lekarzy 6 miesięcy lub mniej. Za takim rozwiązaniem zagłosowało 65,87% Nowozelandczyków, a 41% przeciwko - głosowano nad projektem ustawy End of Life Choice Act. Natomiast sprawa gandzi, nie została przez społeczeństwo przyjęta z entuzjazmem, co więcej, progresywni Nowozelandczycy nie zgodzili się na legalizację marihuany i 53,49% z nich zagłosowało przeciwko takiej nowelizacji, a 46,51% za legalizacją narkotyku.
Jak te wyniki odnieść do sceny politycznej i obecnej sytuacji? Po pierwsze referendum nie było wiążące. Oznacza to, że nawet temat eutanazji nie musi się znaleźć w systemie prawnym Nowej Zelandii jako dozwolone narzędzie skracania życia. Był to pierwszy na świecie przypadek poddania pod referendum zagadnienia eutanazji. Nowozelandzka premier Jacinda Ardern publicznie przyznała swoje poparcie dla eutanazji oraz wobec legalizacji marihuany. Pani premier w przeszłości paliła marihuanę - trzeba przyznać, że w tym względzie wykazała rzadko spotykaną konsekwencję wśród polityków. Innego zdania na temat marihuany jest były premier Nowej Zelandii, również z Partii Pracy, który zagłosował przeciwko jej legalizacji. W mojej ocenie, należy spodziewać się legalizacji eutanazji oraz dalszych prac nad przekonaniem społeczeństwa do przyjęcia pomysłu legalizacji marihuany.