Od niedawna w Wellington gorącym tematem jest kwestia finansowania partii politycznych. Obecnie partie polityczne nie są dotowane bezpośrednio z budżetu, nie otrzymują państwowych dotacji, czyli jest tam zupełnie odwrotnie aniżeli w Polsce. Niemniej po ostatnich aferach w Partii Narodowej, kiedy jeden z jej posłów Jami Lee Ross usiłował skompromitować przewodniczącego tej partii informacjami o dotacjach od jednego z majętnych biznesmenów chińskich, temat metod utrzymania działalności partii politycznych rozgorzał na dobre.
Jedni proponują, aby wprowadzić finansowanie publiczne, wskazując, że uniezależni to partie od wielkiego biznesu - zwolenniczką takiego rozwiązania zdaje się być premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern z Partii Pracy, ale już jej koalicyjny partner, czyli Winston Peters z NZF jest przeciwny takiemu rozwiązaniu wskazując na mechanizmu rynkowe - w jego opinii, jeśli obywatele sami nie dotują partii, to znaczy, że na taką partię nie ma popytu.
Niezwykle ciekawe spostrzeżenie dał wobec tych zagadnień nowozelandzki politolog dr Bryce Edwards, który wskazał pewien paradoks. Edwards podniósł taki oto argument - jeśli afera, która wybuchła z powodu finansowania partii przez biznes, a ściślej przez rzekome nadużycia środków publicznych jakie były w dyspozycji Simona Bridgesa (temu posłowi zarzuca się wysokie wydatki na podróże służbowe), to dlaczego podatnicy mieliby się zgadzać na jeszcze większe finansowanie nowozelandzkich partii politycznych?
Jest to bardzo interesująca debata, wskazująca jak bardzo odchodzi się od zdrowego rozumu. Otóż w Polsce od dawna partie polityczne finansowane są z budżetu centralnego jeśli przekroczą w wyborach powszechnych 3% próg poparcia. W Polsce partie otrzymują pieniądze za głosy, to się przelicza na sumę finansowania z budżetu (głosy tym "droższe" im padło ich mniej na dane ugrupowanie). W naszym kraju finansowanie publiczne motywowano zarówno względami bezpieczeństwa państwa - zagrożeniami zewnętrznymi, jak i korupcją wewnętrzną - czyli dosłownie zagrożeniem kupowania ustaw. Warto podkreślić, ze ideał zdrowego społeczeństwa i aktywności publicznej zakłada, że wszelkie organizacje i stowarzyszenia funkcjonują ze składek członków i przychodów z ich własnej działalności. Niestety juz nie tylko w Polsce jesteśmy dalecy od tego ideału, ale i problemy nowozelandzkie wskazują, że dla wszelkich stowarzyszeń politycznych brakuje woli ich samofinansowania przez członków i zwolenników takich frakcji. Taki stan rzeczy źle wróży stanowi demokracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz